RSS

List do zboru w Laodycei.


Wielu teologów twierdzi, że siedem zborów Azji o których pisze się na początku Apokalipsy proroczo przedstawia siedem okresów w historii Kościoła, od Jego narodzin, aż po drugie przyjście Jezusa Chrystusa. To z pewnością nie jest jedyna interpretacja drugiego i trzeciego rozdziału Księgi Objawienia, tym nie mniej zasługuje ona na szczególną uwagę.                       W tym przypadku zbór w Laodycei, siódmy w kolejności ze wspomnianych zborów mówi nam o sytuacji Kościoła w czasach ostatnich. I rzeczywiście wnikając w List napisany do nich, zobaczymy, jak dokładnie opisuje on obecny stan Kościoła. Chociaż zostało to napisane ponad 2000 lat temu, to jest jak najbardziej aktualne dzisiaj. Jak ważne jest, by dzisiaj mieć uszy otwarte, aby słyszeć, co Duch chce powiedzieć każdemu z nas.

Kochani, dzień łaski dobiega końca, słońce zachodzi i wieczorny cień pada na naszą grzeszną Ziemię i Chrystus, Który był pośród swego Kościoła, stoi na zewnątrz, za drzwiami beztroskiego, samozadowolonego kościoła.                                                                                  „Oto stoję u drzwi i kołaczę” (Obj. 3:20). Chrystus za drzwiami i cała tragedia w tym, że zbór jest zupełnie obojętny wobec swojej zgubnej sytuacji.                                                         Dlatego powinniśmy uważnie wsłuchiwać się w to, co chce nam powiedzieć Ten, Który jest przedstawiony w niniejszym Liście słowami: „To mówi Ten, który jest Amen, świadek wierny i prawdziwy, początek stworzenia Bożego. „ (Obj. 3:14).                                              Zwróćmy uwagę na to, że mówi to nie zakonodawca - Mojżesz, nie psalmista Dawid lub jeden z proroków czy apostołów, ani też nie anioł czy archanioł. Powiedział to zmartwychwstały i uwielbiony Zbawiciel, Syn Boży, Ten, Który w tym przypadku przedstawia Siebie słowami: „Amen, świadek wierny i prawdziwy, początek stworzenia Bożego. „                                                                                                                                           Innymi słowy, jest to słowo Tego, Który nie może mylić się. Jego słowo jest prawdziwe, jest nieomylne, jest tak i amen. Z Jego słów nie można niczego ująć i nie można nic dodać. Tak mówi Ten, Który jeden mógł powiedzieć: „Ja jestem droga i prawda, i żywot.” (Jana 14:6). Nie Ja mam prawdę, czy tylko mówię prawdę, ale Jestem prawdą.

I co On mówi do zboru, który chwalił się mówiąc: „Bogaty jestem i wzbogaciłem się i niczego nie potrzebuję? ” (Obj. 3:17). Członkom i starszym tego zboru Świadek wierny i prawdziwy mówi: „ jesteś pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły. " (Obj. 3:17). Jaką smutną prawdę objawił Syn Boży tym zadowolonym z siebie ludziom, którzy chwalili się swoimi osiągnięciami i bogactwem.
"Jesteś nędzny". To słowo oznacza - obciążony, obarczony. A czym był obarczony zbór laodycejski? Długami, przeciwnościami, prześladowaniami, ubóstwem. Nie. Wróg nie prześladował tego zboru. On był obciążony bogactwem. Obfitość dóbr materialnych stała się przyczyną jego upadku. Służył on bogu mamony i fałszywie nosił imię Chrystusa. I Zbawiciel, patrząc na ten zbór widział go jako: nędzny i pożałowania godzien, biedny, ślepy i nagi. Nie potrzebujemy niczego - mówią jego członkowie, ale Pan mówi: jesteście biedni, ślepi i nadzy. Tak, to był zbór, który tracił swoje wpływy. Owszem był bogaty, ale w rzeczywistości był ubogi. On mógł nosić imię Chrystusa, mógł być z siebie zadowolony, mógł chwalić się, że się wzbogacił i dlatego myślał, że niczego nie potrzebuje, ale Chrystus stojąc u ich drzwi mówi, że oni są pożałowania godni, nędzni, ślepi i nadzy.

Taka była rzeczywista sytuacja zboru laodycejskiego i dlatego z żalem Zbawiciel mówi im: „Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną. „ (Obj. 3:20).                                                                     Jakie miłosierdzie i łaska, że nie zważając na ich wiarołomstwo wykluczony spośród nich Chrystus nie pozostawił całkowicie upadłego zboru, ale stoi blisko, na samym progu i delikatnie kołacze do drzwi i z miłością prosi. A o co prosi? Prosi, aby przynajmniej choć jeden z jego członków otworzył drzwi i wpuścił Go do środka. Zauważmy, że nie zwraca się do zboru jako takiego, nie, ale do oddzielnych jego członków. Być może ktoś usłyszy ten głos. On oczekuje odzewu chociaż jednego człowieka.

A co, jeśliby znalazł się choć jeden taki człowiek, który otworzyłby swoje drzwi i ukorzony powiedział: tak, przyznaję, jestem godzien pożałowania, nędzarz i biedak, ślepy i goły i że we mnie nie płonie ogień miłości do mojego Zbawiciela? Otworzę Mu drzwi mojego serca, niech On będzie Panem mojego życia.                                                                                             Wiecie co by się wtedy stało? Nie dziwmy się, ale w tym przypadku, w tej samej chwili, gdy ten człowiek otworzyłby swoje drzwi wykluczonemu ze zboru Zbawicielowi, on tym aktem wykluczyłby zbór.                                                                                                                                       Ale ktoś powie: jak to? A no tak, moi drodzy, że ​​wykluczony ze zboru Zbawiciel znalazł człowieka, z którym wszedł w społeczność, a zbór pozostanie wykluczony do chwili, gdy podobnie jak ten człowiek nie odnowi wspólnoty z Chrystusem ustanawiając swoje relacje z Jezusem. Uczyniwszy to zbór przywróciłby również społeczność z tym człowiekiem. Ale musi najpierw uczynić to, co ten człowiek, tj. otworzyć drzwi Temu, Który tak długo był wykluczony spośród nich.

Drodzy przyjaciele, mylicie się, jeśli uważacie, że byłoby to bezprecedensowe wydarzenie. Przeczytajmy Biblię i historię Kościoła, a przekonamy się, że niejednokrotnie jeden człowiek wykluczał całą społeczność ludzi nazywających siebie wierzącymi, a którzy to nie mieli społeczności z Bogiem.                                                                                                                  Przykładem może być Mojżesz. Jak on wziął i postawił namiot poza obozem z dala od wiarołomnego ludu i nazwał go Namiotem Zgromadzenia.                                                           O czym mówi ten postępek? Mojżesz tym aktem wykluczał ludzi ze społeczności Pańskiej i zaczął wzywać do Namiotu Zgromadzenia tych, którzy pragną odnowić wspólnotę z Panem. I jeden za drugim zaczęli przychodzić do nowego miejsca spotkań. A kim oni byli? To byli ci, którzy nawrócili się i z pokorą odnowili społeczność z Bogiem.
Ta prawda jest również zilustrowana w Nowym Testamencie. W Ewangelii Jana czytamy o tym, jak faryzeusze i uczeni w Piśmie wykluczali człowieka, który narodził się niewidomym, a którego Jezus Chrystus uzdrowił w sabat. Złorzecząc świadectwu tego człowieka oni wyrzucili go z synagogi. W rzeczywistości to nie oni wykluczyli go, ale on to uczynił, przez to, że opuścił „martwe ciało„. Stał się członkiem żywego organizmu wchodząc w społeczność z Jezusem Chrystusem.

Weźmy przykład Jezusa Chrystusa. Co On czyni pozostawiając Jerozolimę? Wychodzi z miasta, ale miłość nie pozwala Mu odejść od niego daleko. Płacząc nad nim z cierpiącym sercem Zbawiciel mówi: " Gdybyś i ty poznało w tym to dniu, co służy ku pokojowi. Lecz teraz zakryte to jest przed oczyma twymi. " (Łuk. 19:42).                                                                 Straszna jest ta chwila w historii ludu Bożego, gdy Zbawiciel musiał wyjść spośród nich. Zbawiciel w tym ostatnim tygodniu przychodząc do Jeruzalem, już w nim nie pozostał. On już więcej nie nocował w tym mieście, które Go odrzuciło, ale oddalał się na Górę Oliwną. Wykluczywszy Swój wybrany naród poszedł na cierpienia i śmierć krzyżową. Tam poniósł grzechy wszystkich ludzi i teraz każdy, kto wchodzi w żywe relacje z Bogiem, wiarą w Niego, w Jezusa Chrystusa, staje się członkiem Ciała Chrystusowego, prawdziwego, żywego Kościoła.

Zbór laodycejski nie mógł tolerować w swoim otoczeniu takiego człowieka, który odezwał się na wezwanie Chrystusa otwierając Mu drzwi swojego serca. Jaki dział ma żywe z martwym? „Martwe ciało„ odrzuca to co żywe, ale przez to, to co żywe wyklucza martwe, tj. tych, którzy nie odpowiedzieli na wezwanie Chrystusa i dlatego pozostali w umartwieniu. Taki zbór ma tylko jedno wyjście, musi postąpić tak, jak uczynił to pojedynczy jego członek. Jeśli tego nie uczyni, to pozostaje mu tylko wyrzucić tego, który wpuścił Chrystusa w swoje serce. Ale taki człowiek niech się nie lęka, niech się nie trwoży w sercu swoim, ale niech raczej opłakuje niewierny zbór, jak Zbawiciel opłakiwał Jerozolimę.

Moi drodzy, jeśli nie ma innego sposobu by ustanowić jedność z Chrystusem, jak opuszczenie zboru laodycejskiego, to im szybciej to uczynicie, tym lepiej. Ale nie pozwólcie by w sercu waszym zagościł duch krytyki i potępienia, zawsze pamiętając, że nic innego, jak łaska Boża dokonała w was, jak pragnienie, tak i upamiętanie. Znaleźć Chrystusa, znaczy znaleźć złoto w ogniu oczyszczone i białe szaty Jego usprawiedliwienia i namaścić oczy maścią, by poszerzyć pole widzenia i widzieć tak, jak widzi On.

"Oto stoję u drzwi i kołaczę…" Czego oczekuje Chrystus? Czego On szuka, będąc wykluczonym ze swojego zboru? On szuka człowieka. Czeka, kiedy choć jeden z jego członków usłyszy Jego głos i kołatanie, otworzy drzwi i pozwoli wstąpić Mu i będzie wieczerzał wraz z Nim. Jak wielkie jest miłosierdzie Boże. Jak można odrzucić takiego Zbawiciela.

Słowa tekstu nie odnoszą się jednak do człowieka, który otwarcie występuje przeciw Bogu. Słowa te dotyczą tych, którzy nazywają siebie chrześcijanami. Dlatego dobrze by było, aby ci, którzy nazywają się chwalebnym imieniem Syna Bożego sprawdzili siebie, czy postępują według Słowa Bożego.
Inaczej mówiąc, czy może człowiek dokładnie wiedzieć, czy jest tym godnym pożałowania, biednym chrześcijaninem. Czy może siebie sprawdzić?                                                             Tak, może. Jest bardzo prosty sposób by dowiedzieć się, czy Chrystus żyje w moim sercu, czy jestem Jego dzieckiem, czy też nie, czy też jestem tylko z wyglądu i nazwy podobnym do członków zboru w Laodycei.                                                                                                         Można to rozpoznać po jednym sprawdzającym słowie - ciepły, nie gorący, ani zimny! Jeśli ty byłbyś zimny, to wiedziałbym, jak z tobą postąpić - mówi Pan. Albo gorący, bo jest to oznaka prawdziwego chrześcijaństwa. Ale jesteś ciepły.

Moi drodzy, jest więcej nadziei dla poganina, który nigdy nie słyszał Ewangelii, aniżeli temu, który jest w zborze, a w jego sercu nigdy się nie zapłonął ogień Boży. Taki człowiek i u Boga i ludzi jest bezużyteczny. Jemu Chrystus musi powiedzieć: "Wypluję cię z ust moich. " (Obj. 3:16).                                                                                                                                     Dziwne słowa, nieprawdaż? Wypluję cię z ust moich. Dlaczego z ust? To mówi, że zbór zostanie wykluczony ze społeczności jako świadek Jezusa Chrystusa. Zborowi w Efezie, który pozostawił swoją pierwszą miłość, Ten, Który przechadza się pośród siedmiu złotych świeczników ostrzegawczo mówi: „Jeśli się nie upamiętasz, to przyjdę do ciebie i ruszę świecznik twój z jego miejsca.” (Obj. 2:5). Zborowi w Laodycei mówi zaś: „wypluję cię z ust moich.”

Gdy nie ma w nas pierwszej miłości, gdy przestaje płonąć ogień Boży w naszych sercach, wtedy i gaśnie wierność by świadczyć o Chrystusie i przyprowadzać dusze do Niego. Spójrzmy jak świadczył zbór apostolski. Oni swoją męczeńską śmiercią potwierdzali świadectwo o Chrystusie. Jaki ogień płonął w sercach tych ludzi. Tego ognia nie było w zborze laodycejskim. Jego członkowie byli dobrymi uczestnikami, zadowolonymi ze swojej religii i uważali siebie za lepszych od innych. Tak, w budowlach swoich zborów mogli recytować swoje religijne frazy i śpiewać pieśni religijne, myśląc, że spełniają swój chrześcijański obowiązek świadczenia innym o Chrystusie. Ale niestety, te same usta zamknięte były za ścianami zboru. Dla nich religia stała się środkiem uspokajającym ich sumienie. Ale by znosić obelgi za imię Jego na zewnątrz, to u nich nie było już miłości.

Nic tak, jak płomienna miłość do Jezusa Chrystusa nie czyni nas zdolnymi znosić zniewagi i pohańbienie Jego. Dlatego nie oszukujmy siebie i nie mówmy o miłości do Jezusa Chrystusa, jeśli uważamy za nieważne, aby znosić hańbę za imię Jego. Na próżno mówimy o jakiejkolwiek duchowości, jeśli nasze serce nie boli i nie krwawi za zbawienie naszych dzieci, naszych sąsiadów i przyjaciół. Nie należy samych siebie, ani innych oszukiwać, że jesteśmy bogaci i wzbogaciliśmy się duchowo, i niczego nie potrzebujemy.

To słowo było skierowane do Ciebie mój przyjacielu, nazywający siebie chrześcijaninem. Czy sprawdziłeś siebie, swój rzeczywisty stan ze słowami Zbawiciela, czy żyje w Twoim sercu Chrystus, czy jesteś w społeczności z Nim, czy też On w dalszym ciągu stoi u drzwi Twojego serca i prosi o pozwolenie, by wejść? Kimkolwiek jesteś, mój drogi przyjacielu, dziś Pan Jezus Chrystus zapukał w Twoje serce słowem. Dlaczego nie otworzyć Mu teraz, póki jeszcze jest czas, by On nie wypluł Cię z ust Swoich.

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu

Followers

Obsługiwane przez usługę Blogger.

OSTATNIE POSTY